Poeci Rocka - M.Zgaiński

Poeci Rocka - M.Zgaiński

Poeci Rocka - Marek Zgaiński
"Poeci Rocka"  - Antologia
Marek Zgaiński
Biblioteka Wydawnictwa "Tytuł"
Druk i opracowanie: Oficyna Wydawnicza "Akademos"
61-858 Poznań, ul. Grobla 8/10
Projekt graficzny: Bartłomiej Nowodworski
Skład komputerowy: 
Przedsiębiorstwo Wielkopolska Inicjatywa Gospodarcza Sp.z o.o.
60-591 Poznań, ul. Hoża 2/13 tel. 061 877 5548

Zamiast wstępu:

Nie ma specjalnej tradycji pisania przedmów do poezji śpiewanej. Bo też poezja, którą się śpiewa, nie jest przez poetów do poezji zaliczana, Nie wiem, czy Bruce Springsteen albo Frank Zappa zostaną zaproszeni na jakieś forum w rodzaju "Portery International", a wiem, że Bob Dylan trafia na warsztat krytyków literackich dopiero dziś, kiedy przestał już być młodziutkim idolem młodzieży. 
I nie ma w tym nic dziwnego. Rola muzyki rockowej w przebijaniu nowego sposobu życia i środków wyrazowych służących ukazywaniu nowego sposobu przeżywania świata rośnie bardzo szybko, ale najszybciej przez ostatnie dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Pamiętam swoje własne zdumienie na słowa piosenki rockowej usłyszane przez radio w taksówce w ponure miesiące pierwszej zimy stanu wojennego. Jechałem z warszawskiego Okęcia do centrum, wydaliśmy z taksiarzem rytualne pomruki szybko ustaliwszy co o tym wszystkim sądzimy, aż tu z ponurej zadumy wyrwały mnie słowa:
- mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi co mam robić…
- ten tramwaj jest mój
a reszta twoja, twoja, twoja...
Potem usłyszałem całą rewię nazwy zespołów - niektóre z nich, jak na przykład "Mister Zoob (czyli "Pan z UB") wyrafinowane, wytworne, celne, hm… poznańskie. A później nawet socjologowie zauważyli i zaczęli rejestrować (podobnie, jak telewizja i siły bezpieczeństwa) zadymy w Jarocinie i cały ten wspaniały, barwny, ale i już coraz trudniejszy do zrozumienia dla weteranów studenckiej kontrkultury krajobraz kulturalny.
W tym kryje się cały kłopot z pisaniem przedmów do zbiorów tekstów znaych piosenek (do- jak ładnie mówią Anglicy i Amerykanie _"lyrics"):
środowisko. które przez ostatnie dwadzieścia lat kształtowało polską kulturę artystyczną, które wywalczało sobie w niej właśnie pokoleniowe miejsce, odniosło sukces, jak gdyby w ostatnie chwili przed tryumfem muzyki rockowej, jeszcze tylko marginesowo tryumf ten uwzględniwszy. Mówiąc krótko i węzłowato: książeczki o poetach były jeszcze komentowane przez sieć wtajemniczonych w kluczowych dla kształtowania zawodowej opinii mediach, ale książeczki krytyczne o telewizji, fotografii czy muzyce rockowej - bardzo rzadko (jedynym wyjątkiem był film, który jakby się już zdążył "znobilitować" w stosunku do teatru i literatury.
A ponieważ tak było, więc też pisanie o fotografii, o telewizji czy o muzyce rockowej było mniej połączone z ostentacyjnym, narodowym badaniem tętna epoki, pulsu ducha czasów, itd. Szkoda, przyniosło to ogromne szkody po wybuchu stanu wojennego i po wielkiej fali emigracji, która tradycyjne pisemka literackie, słusznie odrzuciła jako środek spajania i utrzymania polskości i polszczyzny (stąd przełomowa rola Kaczmarskiego w "Wolnej Europie", czy niesamowita wręcz, a w pełni zasłużona kariera piosenki Jana Pietrzaka "Żeby Polska była Polską") .
Nie warto jednak biadać nad tym, że u schyłku naszego stulecia nie powiodło się w Polsce sklejenie pokoleniowych aspiracji z nowocześniejszymi, luźniejszymi, terenami artystycznej ekspresji i z ambicjami konsumpcyjnymi młodych Polaków. To się w ogóle udaje rzadko. Warto natomiast przeczytać przekłady Marka Zgaińskiego.
Po pierwsze wybór Sprigsteena. Trafny, uważam. Dylana wybrać łatwiej, bo się zaczyna robić klasyczny. Ale Bruce Springsteen jako bard niższych klas średnich i młodzieży z klas niższych ale z aspiracjami do statusu klas średnich - to wybór bardzo trafny. Ujął on trafnie uczucia tej sporej grupy, która musiała dojrzewać w okresie względnej stagnacji po wojnie wietnamskiej i w okresie obniżania się zarobków najniżej wykształconej siły roboczej (dzięki automatyzacji można się było pozbyć dużej części wysoko płatnych robotników i stworzyć miejsca pracy w MacDonaldach i biurach turystycznych). Poza tym Sprigsteen, mimo, że ostry i krytyczny, mimo, że ironiczny (porównaj na przykład znakomite "Dni chwały:" czyli pamiętne 
"Glory Days"), jeszcze jednak jakby wierzył w amerykańskie marzenia. Opiewał uczucia tych, którym się raczej nie bardzo udało, ale którzy też nie leżeli na samym dnie. Nie porobili karier, wciąż jeszcze sukcesy sportowe ze szkół średnich to szczyt ich osiągnięć, ale nie są bezdomni, nie muszą odzwyczajać się od narkotyków, ich wieczorne whisky i weekendowe pijaństwa są aprobowane, akceptowane społecznie jak ich prawo do frustracji spowodowanej świadomością, że nie zaszli wyżej.
Już jednak wybór Franka Zappy świadczy o tym, że Zgaiński nie bał się podwójnego ryzyka. Po pierwsze, wziął artystę o wiele krytyczniejszego i bardziej świadomego społecznie i politycznie niż autor "Born In the USA", a po drugie wziął artystę o wiele bardziej "dzikiego" i niezależnego artystycznie. Niezależnego także finasowo: Zappa kupił sobie miejsce na satelitarnych łączach z myślą o tym, by swoją muzykę sprzedawać nie w konserwach do odtwarzania przez inne stacje, ale żeby ją dostarczać do domów, na ekrany odbiorców, żeby kontrolować cały proces twórczy i proces odbioru…"
itd.itd…
Oprac. Sławomir Magala
Rotterdam- Poznań, 1990